Obiecałam wam kolejny post, z mojego wakacyjnego wypadu. już kilka tygodni temu. I jak zwykle mam mały poślizg, ale tym razem nie wynika
on z nadmiaru pracy -tu bez zmian zawsze jest jej dużo, a nawet stanowczo za
dużo.
Po prostu każdy kiedyś musi zwolnić, zwłaszcza gdy
zdrowie odmawia mu posłuszeństwa. Praca musiała pójść na kilka tygodni w
odstawkę, a ogólne osłabienie odebrało mi chęci nie tylko do zwiedzania, ale i
również do pisania bloga. Materiałów na posty mam dużo. Muszę się jedynie
zebrać i opisać wszystkie odwiedzone miejsca. Dzisiaj z opóźnieniem relacja z
wakacyjnej wyprawy część II. (cześć I pod tym linkiem)
************************************
Kolejny punkt wyprawy to Portsoy. Bardzo lubię to
miejsce. Jest to niewielka kameralna miejscowość, z charakterystycznymi dla
tego regionu rybackimi domkami, które wyglądają jakby były zbudowane dla krasnoludków.
Tu po raz pierwszy, wiele lat temu, widziałam ludzi kultywujących dawne tradycje – ubierających się w tradycyjne odświętne stroje i wybierających się na niedzielną mszę.