Kilka lat temu, tuż po przyjeździe do Szkocji wraz z moją
znajomą, która mieszkała tu już od kilku lat, wybrałam się na zakupy. Poszukiwałam
letnich kreacji głównie sukienek, przewiewnych lnianych spodni i plecionych sandałów.
Gdy po godzinie spędzonej w przymierzalni z dumą pokazałam jej moje znaleziska - białą i niebieską zwiewną sukienkę na ramiączkach i dwie pary sandałków oraz koszyk z rafii, moja znajoma popatrzyła na mnie z politowaniem, a jej komentarz zupełnie mnie, mówiąc kolokwialnie ‘rozwalił’- ‘Ty naprawdę sadzisz, że będziesz miała szanse to założyć w trakcie szkockiego lata?’
Okazało się, że w pewnym sensie miała racje, kilka
kolejnych wakacji upłynęło mi pod parasolem; i to nie tym słonecznym, a właściwie
pod okryciem płaszcza przeciwdeszczowego. Trzy lata temu po raz pierwszy doświadczyłam
tu czegoś co my w Polsce określamy latem. Kilka dni spędziłam na okolicznych plażach
zażywając słonecznych kąpieli- wejście do wody ze względu na jej temperaturę raczej
nie wchodziło w rachubę.
Ten rok ponownie mnie zaskoczył- anomalie pogodowe dotarły również tutaj. Od dwóch tygodni utrzymuje się słoneczna pogoda, a od ostatniego weekendu, temperatury biją rekordy. Przy czym przy temperaturze 27 stopni jest tu tak gorąco, że trudno się oddycha i porusza. Dla mnie temperatura odczuwalna to przynajmniej 35 stopni. Za wszystko odpowiada klimat, a dokładnie mówiąc panująca tu wilgotność powietrza.