Listopad
w Moray ma w sobie coś wyjątkowego. Dni stają się coraz krótsze, powietrze
pachnie dymem z kominków, a mgły snują się po dolinach, jakby chciały otulić
świat miękką ciszą. To ten moment w roku, kiedy przyroda wyraźnie zwalnia — i
ja też zaczynam. Gdzieś między ostatnimi liśćmi a pierwszym przymrozkiem
pojawia się we mnie potrzeba, by spojrzeć wstecz. Zatrzymać się. Oddychać
głębiej.
Niektórzy
czekają z podsumowaniami do Sylwestra, inni siadają do nich w styczniu, z nowym
kalendarzem i czystą kartką w dłoni. Ja jednak najbardziej lubię ten
przedświąteczny, cichy czas — kiedy niczego już nie trzeba udowadniać, a
wszystko, co miało się wydarzyć, w większości już się wydarzyło. Wtedy mogę
spojrzeć na minione miesiące nie z perspektywy pośpiechu, ale wdzięczności.
Zatrzymać
się w drodze
Każdy rok w Szkocji uczy mnie czegoś nowego. Może to kwestia światła, które tu pada inaczej — miękko, czasem surowo, ale zawsze prawdziwie. Może to kwestia przestrzeni — tych bezkresnych plaż w Lossiemouth, ścieżek wzdłuż rzeki Spey, czy pagórków wokół Elgin, gdzie można spacerować godzinami, nie spotykając nikogo.
Właśnie tam, w ciszy, najłatwiej mi pomyśleć o tym, jak wiele w życiu dzieje się niezauważalnie. Niektóre zmiany są jak przypływ — delikatne, ale nieuniknione. Inne uderzają z siłą sztormu, zostawiając po sobie nowy kształt brzegu. I choć czasem trudno to zaakceptować, coraz częściej czuję, że właśnie w tym tkwi piękno — w rytmie, który nie zależy ode mnie'
Kiedy patrzę na fale rozbijające się o skały w Cullen, przypominam sobie, że każdy rok to też fala. Przychodzi, zostawia ślady — wspomnienia, doświadczenia, emocje — i odchodzi, robiąc miejsce na następny.
Nie
tylko sukcesy
Długo
myślałam, że podsumowanie roku to lista osiągnięć: gdzie byłam, co zrobiłam,
czego się nauczyłam. Ale dziś wiem, że to tylko część historii. Czasem
ważniejsze są te dni, które minęły po cichu — zwykłe, spokojne, codzienne.
Poranki z kubkiem kawy, rozmowy z sąsiadami, spacer po lesie, zapach mokrej
ziemi po deszczu.
Bo
właśnie one tworzą tło dla większych chwil. To w nich kryje się prawdziwe życie
— to, które nie trafia na listy zadań ani w raporty roczne, ale zostaje w
sercu.
Dlatego
dziś, gdy myślę o końcu roku, nie liczę już dni ani celów. Raczej pytam siebie:
Czego
się nauczyłam?
Co
dało mi radość?
Za co mogę być wdzięczna?
Czego chciałabym więcej w kolejnym roku?
Czas refleksji, nie rozliczeń
Podsumowanie
roku nie musi być rozliczeniem. To raczej rozmowa ze sobą — spokojna, szczera,
bez pośpiechu. Może przy kominku, może podczas spaceru wzdłuż wybrzeża Moray
Firth, gdy powietrze pachnie solą, a horyzont stapia się z niebem.
To chwila, by przytulić siebie z tamtego stycznia — tę osobę, która miała plany, marzenia, czasem obawy. I podziękować jej, że przeszła tę drogę. Może nie idealnie, ale z sercem.
Zanim
świat rozbłyśnie światełkami
Więc
jeśli pytasz, kiedy najlepiej podsumować kończący się rok — odpowiem: wtedy,
gdy czujesz, że chcesz się zatrzymać. Gdy masz ochotę usiąść z kubkiem herbaty,
popatrzeć za okno i pobyć chwilę w ciszy ze swoimi myślami.
Bo czasem to właśnie w listopadowym półmroku, zanim świat rozbłyśnie świątecznymi światełkami, najłatwiej usłyszeć siebie.
A
Ty?
A
TY — kiedy zatrzymujesz się, by spojrzeć wstecz?
Czy
wolisz symboliczny koniec grudnia, czy może cichą jesienną chwilę, zanim ruszy
świąteczny wir?
Podziel
się swoimi refleksjami. Może właśnie wspólnie odkryjemy, że czasem najlepsze
podsumowania nie dzieją się w kalendarzu, ale w sercu.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz