środa, 29 października 2025

We mnie wciąż trwa lato..

 


Ze słonecznego lata niemal niezauważalnie wkroczyłam w głęboką jesień. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to się stało. Może wtedy, gdy poranne powietrze po raz pierwszy pachniało chłodem, a słońce zaczęło wschodzić nieco później jakby i ono potrzebowało dłuższego snu.

A może wtedy, gdy z drzew zaczęły spadać pojedyncze, złote liście — jeszcze nieśmiało, jak pierwsze zwiastuny zmiany.

Zanim się zorientowałam, lato odeszło. Bez pożegnania, bez ostatniego gestu. Cicho, jak ktoś, kto nie lubi dramatów.

A jednak ono ciągle jest we mnie. Wciąż czuję jego obecność pod skórą — ciepło, które słońce zostawiło na moich ramionach, i tę „szkocką opaleniznę”, która, wbrew wszystkiemu, trzyma się zaskakująco dobrze.

Tego roku lato było wyjątkowe — rozświetlone, hojne, długie. Takie, które otulało ciało i duszę. Nie goniło nigdzie. Pozwalało trwać.

Ranki zaczynały się zapachem kawy w ogrodzie, a wieczory — cichym cykaniem świerszczy i rozmowami przy ziołowej herbatce, które przeciągały się do późna.
Słońce rozpieściło mnie swoją obecnością, jakby chciało powiedzieć:
„Zatrzymaj ten moment. Zapamiętaj, jak to jest, gdy wszystko jest proste i jasne.”

A potem, niemal z dnia na dzień, świat się zmienił.


Światło stało się inne — miękkie, łagodniejsze, czasem nawet nostalgiczne.
Wschody słońca są chłodne i przejrzyste, jakby niebo myło się z resztek letniego kurzu.
Wieczory pachną dymem i mokrymi liśćmi. Czas zwolnił. Nawet dźwięki wydają się cichsze, stonowane — jakby cały świat mówił półgłosem.

Jesień ma w sobie coś, czego lato nie potrafi dać — spokój i zgodę.
Zamiast krzyku kolorów jest tu szept barw: rdzawy, miodowy, brunatny.

W tym czasie uczę się uważności. Zauważam rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałam — delikatne pajęczyny na krzewach, dźwięk stąpania po wilgotnych liściach, ciężar powietrza o poranku.


Uczę się, że każda zmiana, nawet ta, która pachnie końcem, niesie w sobie nowy początek.

Jesień to czas podsumowań. W naturze wszystko dojrzewa i powoli cichnie — a ja czuję, że dzieje się ze mną to samo. Patrzę wstecz, myślę o tym, co przyniosło lato — o spotkaniach, drobnych radościach, chwilach, które minęły szybciej, niż chciałabym.
Jest we mnie wdzięczność, ale i pewien rodzaj melancholii.


Nie tej bolesnej, lecz łagodnej — która przypomina, że wszystko w życiu ma swój rytm i sens.


Czasem, gdy wychodzę na spacer, czuję, jak wiatr przemyka między gałęziami i niesie ze sobą echo tamtych upalnych dni.  

Może to tylko złudzenie, a może naprawdę w każdym powiewie jesieni jest jeszcze odrobina lata — wspomnienie ciepła, które nie zniknęło, tylko przeszło w coś spokojniejszego, dojrzalszego. Tak jak w nas.

Bo przecież zmieniamy się razem z porami roku — uczymy się od nich trwania i odpuszczania.


Kiedyś nie lubiłam jesieni. Wydawała mi się smutna, szara, pełna pożegnań.
Dziś wiem, że to nieprawda. 

Jesień nie zabiera — tylko zamyka to, co już dojrzało.

Daje przestrzeń na odpoczynek, zatrzymanie, refleksję.


Uczy, że czasem trzeba pozwolić rzeczom odejść, by zrobić miejsce na nowe.

A jednak, nawet gdy wieczory stają się coraz dłuższe, a wiatr coraz chłodniejszy, we mnie wciąż trwa lato. Nie to z kalendarza, ale to wewnętrzne — pełne światła, wdzięczności i ciepła. Może właśnie o to chodzi w dorosłym życiu: nauczyć się nie żegnać zbyt gwałtownie, tylko zabierać w sobie to, co dobre — i pozwolić temu świecić w środku, nawet gdy świat za oknem pogrąża się w szarości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz