Post ten chciałam dedykować osobie, która pozwala mi spojrzeć na świat z innej perspektywy i w tym naszym zapracowanym emigracyjnym życiu, znalazła czas i chęci, aby odwiedzić ze mną wioskę Crovie.
Z zamiarem odwiedzenia Crovie nosiłam się od kilku lat. Było
to jedno z miejsc, które, znajdowały się na mojej szkockiej liście ‘MUST TO SEE’.
Jak to zwykle bywa nie udało mi się tam dotrzeć, z różnych powodów, pomimo, że wioska jest oddalona o nieco ponad godzinę drogi samochodem od miejsca, w którym mieszkam (Aberdeenshire).
Szczerze powiedziawszy pocieszałam się w duchu, że
miejsce to wygląda super jedynie na zdjęciach, a w rzeczywistości nie jest tak ciekawe.
Jak bardzo się myliłam.
Zwiedziłam już kawałek Szkocji (ten mniejszy😊- ale mam nadzieje, że i to się zmieni) i z wszystkich odwiedzonych
tu miejsc Crovie znajduje się na mojej top liście.
Nie będę opisywać wam jej historii, bo wszystkie niezbędne informacje znajdziecie w necie. Stron jej poświęconych jest bez liku. Warto trochę poszperać i dowiedzieć się, dlaczego ludzie zdecydowali się zbudować swoje siedliska w tak specyficznym miejscu. My odwiedzający widzimy jedynie ikoniczny, bajkowy obrazek i wyobrażamy sobie małą chatkę podczas sztormu, w której można ogrzać się przy ogniu kominka.
W rzeczywistości tak romantycznie to nie wygląda. To potrzeba przeżycia w tym trudnym klimacie i zdobycia źródła żywności i dochodu skłoniła tubylców do budowy swoich domostw na wciśniętej w skały półce.
Nie mogę sobie wyobrazić jak dowożono materiały do budowy
rybackich chatek, jak zmagano się z ich konstrukcją przy silnych podmuchach
wiatru. Przypuszczam, że niejedna cegła, niejeden kamień i deska odpłynęły
wraz z prądem morskim, a nie osiadły w konstrukcji domu.
Efektem tych zmagań jest wstęga domów wpleciona w skały, barwna czerwonymi dachami i kolorowymi framugami drzwi i okien, w tej szkockiej szarości.
Przy parkingu znajduje się punkt widokowy, z którego większość odwiedzających to miejsce turystów wykonuje to powszechnie znane ujęcie.
Do wioski schodzi się wąską wyasfaltowaną drogą. Równie wąska
jest ścieżka biegnąca wzdłuż linii brzegowej, która można dostać się do domów.
Odwiedziłam Crovie w czasie przypływu, w wietrzną pogodę. Woda niebezpiecznie zbliżała się do domów, a wiejący wiatr wpychał fale i rozbryzgiwał o skały. Z trudem uniknęłam zmoczenia w przeciwieństwie do mojego towarzysza podroży 😊
Poczułam się jak dziecko, które ucieka przez zbliżającą się morską falą i cieszy się, gdy uda mu się jej uniknąć.
Na końcu wioski jest urocza ławeczka, na której można usiąść i delektować się widokiem na to miejsce z innej, mało znanej z fotografii perspektywy. Postarajcie się jednak być w miarę nieinwazyjni, gdy z niej korzystacie. Pamiętajcie, że nie jesteście jedyni, którzy odwiedzają to miejsce, a ławeczka i przyległy do niej ogródek to cześć jednego z tutejszych domostw.
To naprawdę cudowne uczucie, gdy można odciąć się od
wszystkich trosk i tej emigracyjnej gonitwy, skupić się na ciekawej rozmowie i
do tego delektować się takimi widokami.
Latte i ciasto marchewkowe, jak również inne kulinarne specjały
dostaniecie w uroczym i bardzo klimatycznym sąsiednim Gardenstown w Eli's
Crafts, Cakes & Coffee. Zawsze dziele się z wami zdjęciami zarówno
posiłku jak i miejsca, w którym go spożyłam, ale tym razem jakoś to tym nie pomyślałam.
Knajpkę znajdziecie w pobliżu mariny. Z pewnością nie ujdzie waszej uwadze.
Warto tez wybrać się na spacer po samym Gardenstown.
Niestety w tym dniu okropnie wiało i nie byłam w stanie ustać na nogach w pobliżu
morza, a co dopiero urządzać sobie spacery.
Rekomenduje włożenie dodatkowego polaru, gdy wybieracie się na takie wyprawy.
Dziękuję
OdpowiedzUsuńProszę bardzo 😊
Usuń