Ponownie zniknęłam na kilka tygodni. Oczywiście zniknęłam jedynie z wirtualnego życia, bo w realu działo się i to naprawdę dużo. Nie pamiętam, kiedy ostatnio przeżywałam tak duży emocjonalny roller coaster. A przyczyną całego zamieszania, jak się możecie domyśleć, był wirus, którego nazwy nie muszę wymieniać, bo każdy z Was z odmienił go, z pewnością, przez wszystkie przypadki. Zrujnował on wszystkie moje wakacyjne plany.
Woody Allen powiedział kiedyś "Jeśli chcesz
rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość." I trudno się
z nim nie zgodzić. Moje plany (które ujawniam, również na tym blogu) zwiedzania
uroczych szkockich miast, miasteczek i wiosek na szkockim wybrzeżu, spaliły na
panewce.
Gwoli wyjaśnienia nie chorowałam, ale było naprawdę blisko. W środku sezonu turystycznego, z sześciu osób, które pracują w obsłudze klienta, ostałam się jedynie ja. Cała, pozostała piątka przeszła przez chorobę, w tym troje z nich nie wróciło jeszcze do pracy. Wszyscy byli zaszczepieni i pozostali przez cały okres choroby w domu. Jednak w dalszym ciągu są bardzo osłabieni i pozostają na zwolnieniu lekarskim.
Miałam od początku dużą świadomość jak niebezpieczny jest
ten wirus. Przestrzegałam i nadal przestrzegam wszystkich zaleceń i jakoś szczęśliwie
moje najbliższe otoczenie było od niego (wirusa) wolne. Jak się jednak okazało nie
dane mi było wiecznie się tym cieszyć.
W pracy wszyscy nosimy maseczki, regularnie myjemy i
dezynfekujemy ręce, a mimo to wirus pokonał tę barierę. Wszystko zaczęło się od
kolegi, który wrócił z urlopu z Anglii. W pracy po urlopie był tylko jeden dzień.
Poczuł się nagle bardzo źle i na drugi dzień się już nie pojawił. Zdążył jednak
zarazić kolejne osoby.
Wszyscy udaliśmy się na domową izolacje i musieliśmy się podać testom. W moim przypadku sprawa była dość stresująca, bo cała sytuacja wydarzyła się na dwa dni przed drugą dawką szczepienia. Musiałam więc je odłożyć, ale możecie sobie wyobrazić jak nerwowo przeżyłam kilka dni.
Tydzień temu przyjęłam drugą dawkę i czekam teraz na
uzyskanie pełnej odporności i odpowiedni certyfikat. Nie dam się już zamknąć w
domu i chce się czuć bezpiecznie.
Całe to zamieszanie uświadomiło mi jeszcze dobitniej jak groźna
jest to choroba. Szkoda, że nie dostrzega tego wielu z naszych rodaków mieszkających
na Wyspach. Odsetek niezaszczepionych wśród tutejszej Polonii jest bardzo wysoki.
Trochę mnie to dziwi, bo przecież każdy ma rodzinę w Polsce, którą chce odwiedzić,
bez szczepienia nie tylko jest to niebezpieczne, ale również dość uciążliwe.
Argumenty przeciw są dość pospolite, wyczytane na dziwnych stronach lub forach
internetowych i trudno z nimi polemizować, zwłaszcza, że poruszenie tego tematu
do razu wywołuje agresje.
Drodzy rodacy, przeciwnicy szczepień, nie mam was zamiaru do niczego namawiać, czy nie daj Boże zmuszać, ale proszę was, abyście omijali mnie szerokim lukiem, a najlepiej pozostańcie w domu i relaksujcie się szukając znajomości wśród internetowych trolli podzielających wasz światopogląd.
Cała ta sytuacja miała też pozytywne oblicze. Ograniczona
w wyjazdach skupiłam się na relaksie w moim ogrodzie i każdą wolną chwilę spędziłam
na błogim lenistwie. Pogoda wyjątkowo mi sprzyjała. Przez cztery tygodnie
temperatura nie spadała poniżej 24 stopni, a szkocki krajobraz rozświetlony był
słonecznymi promieniami. Po raz pierwszy od wielu lat moja skóra nabrała
bursztynowego koloru (nie należę do osób, które chętnie wystawiają się na
promienie słoneczne).
Długie spacery po lesie i szerokim łukiem omijanie wszelkiej maści sklepów, w których zazwyczaj wydawałam pieniądze, na mało mi potrzebne rzeczy. Tak spędzam moje szkockie lato…
Maliny w moim ogrodzie
Pogoda idealna nie tylko dla mnie; i temperatura, i leciutki wiaterek i pełne słońce. Trudno się więc dziwić, że również większość z moich sąsiadów leniwie wyleguje się w swoich przydomowych ogródkach. W powietrzu unosi się zapach grillowanych potraw. W środku tygodnia wygląda to jak jedna wielka majówka.
Po stronie pozytywów jest też to, że zdałam bardzo dobrze
wszystkie egzaminy i mam już oficjalne kwalifikacje, potwierdzone certyfikatem,
obowiązującym we wszystkich krajach tzw. Commonwealth. Pojawiła się też
pierwsza propozycja pracy w Inverness. Mam nadzieje, że wkrótce uda mi się wykonać
kolejny krok i rozpocząć nowy zawodowy okres w moim życiu.
Niestety stres będzie mi jeszcze towarzyszył przez kilka najbliższych tygodni, aż do wyjazdu do Polski. Kupiłam bilet i mam nadzieje, że uda mi się do kraju dotrzeć. Certyfikat szczepienia otrzymam za jakiś tydzień i teoretycznie wjazd na teren Unii Europejskiej nie powinien mi nastręczać większych problemów. Jednak do samego końca będę żyć w niepewności. Sytuacja jest bowiem dynamiczna i w przeciągu kilku najbliższych tygodni wszystko się jeszcze może zmienić.
Pozostają też dylematy, czy oby na pewno powinnam lecieć,
czy w samolocie lub na lotnisku nie zarażę się i czy wirusa nie przywiozę z
Polski, bo jak widzę, nie tylko rodacy na Wyspach nie chcą się szczepić. ☹
Cóż takie mamy czasy i chyba pozostaje się nam z tym pogodzić.
Postaram się w oczekiwaniu na wylot do Polski, nie ograniczać jedynie do mojego ogrodu i wyruszyć gdzieś jeszcze w trakcie tych wakacji i pokazać wam kolejny piękny kawałek Szkocji. To najlepsze antidotum na stresy i smutki😊
Dbajcie o siebie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz