Są takie miejsca na mojej szkockiej mapie, do których
chętnie wracam, są też takie tematy, o których mogłabym pisać, bez końca. Dzisiejszy post będzie pośrednio miksem – wracam bowiem do legendy,
którą już przedstawiłam na tym blogu (jako jedną z wielu), a zarazem, wstyd się przyznać,
po raz pierwszy odwiedzam miejsce z nią związane, które położone jest zaledwie
10 mil od mojego domu!
Post poświęcony legendom Moray cieszył się i nadal cieszy
dużą poczytnością na moim blogu. Opisałam w nim znane mi legendy związane z regionem,
w którym mieszkam. Wszystkich zainteresowanych zachęcam do jego przeczytania-
link tutaj.
Jedna z tych legend należy do moich ulubionych – opowiada
bowiem o człowieku, który żył w bardzo mrocznych dla Szkocji czasach- płonących
stosów i polowań na czarownice, a jego ekscentryczny tryb życia jak i umiłowanie
wszelkich nauk ścisłych budziły we współczesnych podejrzenia o najgorsze rzeczy.
Mimo to nie wahał się żyć według własnych reguł przez co często
narażał się na pomówienie o czarną magie. Jednak dzięki swojemu majątkowi i
licznym koneksjom, skutecznie unikał oskarżeń czary i kontakty z diabłem.
Moja ulubiona legenda to opowieść o Robercie Gordon, znanym powszechnie Czarnoksiężnikiem z Gordonstoun.