Od blisko dwóch tygodni można się po ponownie poruszać po
całej Szkocji. Nie znaczy to, że wszystkie miejsca ponownie stoją otworem.
Wiele biznesów ponownie otworzy się w ciągu kolejnych kilku tygodni, a
ograniczenia, jak również konieczność przestrzegania reżimu sanitarnego, nie znikną
prawdopodobnie przez kolejne długie miesiące.
Nie zmienia to faktu, że jak na razie epidemia w Szkocji
przechodzi, mam nadzieje, do historii i wszystko wskazuje na to, że bez
większych problemów odbędą się zaplanowane na 7 maja wybory do tutejszego
Parlamentu.
Nie wyborom jednak (na które się wybieram) jak i korono
wirusowi chciałam poświecić ten post, ale ponownie otwierającej się możliwości
poruszania po kraju.
Ja w tym roku postanowiłam się skupić na Szkockim
wybrzeżu. Widok morza, niezależnie od pogody, zawsze działał na mnie
uspokajająco. Wypady na pobliskie plaże pozwalały mi przetrwać ten ciężki okres.
I tym razem na cel mojej pierwszej po pandemicznej
wyprawy wybrałam morze, a dokładniej widok na nie z niezwykłego miejsca w
Moray.
Tą wieś, osadę rybacką opisałam już na jednym z pierwszych, na tym blogu, postów. Skupiłam się wtedy jednak na plaży, zatoce i związanej z nią historii powstania narodowej szkockiej zupy – Cullen Skink.