Listopad
w Moray ma w sobie coś wyjątkowego. Dni stają się coraz krótsze, powietrze
pachnie dymem z kominków, a mgły snują się po dolinach, jakby chciały otulić
świat miękką ciszą. To ten moment w roku, kiedy przyroda wyraźnie zwalnia — i
ja też zaczynam. Gdzieś między ostatnimi liśćmi a pierwszym przymrozkiem
pojawia się we mnie potrzeba, by spojrzeć wstecz. Zatrzymać się. Oddychać
głębiej.
Niektórzy
czekają z podsumowaniami do Sylwestra, inni siadają do nich w styczniu, z nowym
kalendarzem i czystą kartką w dłoni. Ja jednak najbardziej lubię ten
przedświąteczny, cichy czas — kiedy niczego już nie trzeba udowadniać, a
wszystko, co miało się wydarzyć, w większości już się wydarzyło. Wtedy mogę
spojrzeć na minione miesiące nie z perspektywy pośpiechu, ale wdzięczności.
Zatrzymać
się w drodze
Każdy rok w Szkocji uczy mnie czegoś nowego. Może to kwestia światła, które tu pada inaczej — miękko, czasem surowo, ale zawsze prawdziwie. Może to kwestia przestrzeni — tych bezkresnych plaż w Lossiemouth, ścieżek wzdłuż rzeki Spey, czy pagórków wokół Elgin, gdzie można spacerować godzinami, nie spotykając nikogo.
