sobota, 18 stycznia 2020

Scottish sheep.


Są takie rzeczy, o których nie można nie wspomnieć pisząc o Szkocji. Lokalni mieszkańcy nie zawracają na nie zupełnie uwagi, ale dla przyjeżdzających tu turystów, jak również dla osób takich jak ja, które mają w tym kraju niewątpliwie niedługi staż pomieszkiwania, są one nadal niezwykłe i stanowią o malowniczości tutejszego krajobrazu. Szkockie owce, bo o nich, jak się z pewnością domyślacie z tytułu postu, będzie tu mowa, to temat niezwykle poważny i nie sposób przedstawiać dzisiejszej Szkocji, bez poruszenia go. Żyje ich w tym kraju więcej niż mieszkańców! W licznych tu gospodarstwach hoduje się ponad 6 milionów tych ‘wełniarczy’! Co ciekawe, na tak dużą ich populacje przypada tylko około 1% baranów(!)
Mieszkam w rejonie Moray, na terenach typowo rolniczych, gdzie owiec jest od zatrzęsienia. Ale to nie tylko domena tego regionu. Wystarczy choćby wyjechać poza granice każdego miasta, miasteczka czy wioski, a już waszym oczom ukażą się ciągnące po horyzont pola, na których niezależnie od pory roku i pogody, pasą się ONE, wszelkich maści i kolorów.

 Przyznam się wam, że tutejsze sheep stanowią one dla mnie wdzięczny obiekt do fotografowania. W Polsce ich prawie nie spotykałam. Nieodłącznie kojarzyły mi się zawsze z wyprawą w góry. W Szkocji wręcz przeciwnie- wszędzie jest ich pełno, a mimo ich mnogości ciągle nie potrafię przestać zachwycać się sielankowymi obrazami, których ONE są ich udziałem.
Dlatego też zawsze, gdy je widzę, w miarę możliwości, staram się zatrzymać i zrobić zdjęcie.

Często poruszając się po wąskich dróżkach samochodem musze im ustąpić tu pierwszeństwa. Przez ich pastwiska prowadzą również liczne tu szlaki turystyczne. 
Według National Sheep Association, na terenie całego Zjednoczonego Królestwa hoduje się 90 ras owiec i ich krzyżówek. W Szkocji najbardziej popularne są te z czarnymi głowami tzw. Blackface. Ich głowa przypomina bardziej tą którą możecie zobaczyć u kozic górskich. Zdecydowanie wyróżniają się one swoim wyglądem. Są również najbardziej odporne na tutejszy kapryśny klimat, dlatego też najczęściej spotkacie je na terenach wyżynnych.


Tradycyjna owca, która przypomina te hodowane w Polsce nazywa się tu Cheviot. To ta o biało brunatnym zabarwieniu. Należy ona do tych, które najbardziej lubę fotografować wiosną, w okresie lęgu, gdy na łąkach pojawiają się śliczne jagniątka, które aż chce się przytulić.

Jednak moją najbardziej ulubioną i zarazem wdzięczną do fotografowania jest ta o czarnym zabarwieniu. Nazywa się ona Black Welsh Moutain i często spotykam ją poruszając się po drogach w okolicach Inverness.

Niestety z obecnością owiec na tutejszych terenach wiąże się również smutna historia sprzed ponad dwóch wieków, kiedy to właściciele ziemscy, głównie Anglicy, którzy przejęli te tereny po powstaniach jakobickich, wyrzucali z domów i pól szkockich dzierżawców, aby grunty w całości przeznaczyć pod ich hodowle. Wielu dopatruje się w tym zjawisku powszechnej panującej tu wówczas biedy i powodów tak licznej, wśród rdzennej ludności, emigracji do Ameryki.
Ludność miejscowa nie pozostała Anglikom dłużna. Kiedy to w 1854 roku prasa, jak również członkowie brytyjskiego Parlamentu, zaczęli się dopytywać, dlaczego tak mało pułków z Highlands (pułków górskich) bierze udział w tzw. wojnie krymskiej, ponoć usłyszeli od mieszkańców, którzy tu jeszcze pozostali: ‘Nie mamy już naszego kraju, o który moglibyśmy walczyć. Okradliście nas z naszego kraju i oddaliście go owcom. A ponieważ woleliście owce od ludzi to niech one teraz idą na wojnę i dla was walczą!’

Nie wiem czy współczesny Szkot posłużyłby się takim porównaniem. Z pewnością nie znosi oni Anglików za wiele rzeczy, ale z pewnością owce do nich nie należą. Dają one wielu tu źródło zatrudnienia i niezłych dochodów. Ich hodowla stanowi ważną gałęź szkockiej gospodarki, a bez szkockiego tartanu- tradycyjnej tkaniny z owczej wełny w kratkę, z której wykonuje się między innymi kilty, nie sposób już sobie wyobrazić Szkocji.

Abstrahując od tych wszystkich zaszłości historycznych, dla mnie tutejsze owce i ich widok to najbardziej sielankowy obrazek jaki w życiu wodziłam.



1 komentarz: