niedziela, 14 lipca 2019

Ben Rinnes


Ben Rinnes – moja pierwsza szkocka góra.

Każdy kto mieszka w Szkocji, prędzej czy później zaczyna chodzić po tutejszych górach. Mnie zajęło to trochę czasu, aby się do tego przemóc. Uwielbiam tutejsze góry, ale zawsze podziwiałam je z pozycji doliny lub poruszając się samochodach po krętych, wąskich, serpentynowych drogach, które przez nie prowadzą.
W ten weekend postanowiłam to zmienić. I jak to zwykle bywa nie musiałam się daleko ruszać. W moim pięknym Moray znajdę wszystko – od gór po morze, a dokładniej znajdę pojedyncze góry. 
 Jak zapewne wiecie z lekcji geografii, aby jakieś wzniesienie uznać za górę, w Europie, jego wysokość bezwzględna, a więc ta mierzona od poziomu morza, musi wynosić ponad 500 m (Wyżyna Tybetańska w Azji, u podnóża Himalajów, ma wysokość ponad 5000 m, ale tu pod uwagę brane są inne wyznaczniki). I taką wysokość ma Ben Rinnes (dokładnie 841 m. n.p.m.). Aby wejść na jego szczyt, od  podnóża- wyruszając z małego parkingu- musicie wspiąć się na wysokość 512 m.

Dużo? Teoretycznie nie. Góra też nie jest stroma. Nachylenie zbocza, na moje oko, waha się od 35 do max 45 stopni, przy czym droga na szczyt prowadzi serpentyną. Jak spojrzycie na zdjęcia to widzicie, łagodny pagórek z urokliwie prowadzącą na jego wierzchołek ścieżką. Niech was jednak nie zwiodą pozory, wejście na jej szczyt, nie jest takie proste jak wam się może wydawać, szczególnie dla tych, którzy, po górach na co dzień się nie wspinają i (lub) w tej materii mają małe doświadczenie.

Jeśli nie macie dobrej kondycji, a wasza aktywność fizyczna sprowadza się do zmiany kanałów w telewizorze, to odradzam wam wspinaczkę na Ben Rinnes. Nie jest to trudny szczyt, ale wymaga od wchodzącej na niego osoby ‘elementarnej’ kondycji. Droga na górę i z powrotem zajmuje około 4 godzin. Trzy godziny potrzebujecie na wejście, z kilkoma przystankami na złapanie oddechu i wykonanie zdjęć. Godzinę zajmie wam zejście z góry.

Sama wspinaczka tu to nie lada atrakcja. Warto wykonać ten wysiłek, przede wszystkim, ze względu na rozpościerające się ze zboczy i samego wierzchołka krajobrazy. W piękną pogodę w oddali można podziwiać zatokę Moray i cieszyć się zjawiskowymi wręcz widokami na otaczające górę pola i pomniejsze wzniesienia.

Jeśli wybierzecie się tu o tej porze roku, to dodatkową atrakcją będzie dla was, oprócz cudownych krajobrazów, możliwość obserwowania porastającej zbocza roślinności, ze szczególnie pięknie, fioletowo kwitnącymi latem wrzosami.

Dojazd do Ben Rinnes jest bardzo łatwy. Góra położona jest 4 mile od Dufftown, światowej stolicy single malt whisky. Otoczona jest polami uprawnymi i z rzadka porastającymi pobliskie wzniesienia i pagórki drzewami. Gdy jest ładna pogoda nic nieprzesłania widoku. Nieodłącznym elementem jej krajobrazu są otaczające ją z każdej strony, w dużej ilości, elektrownie wiatrowe.

Parking przy górze jest nieduży. Mieści się na nim zaledwie kilka samochodów. Bez obawy. Zawsze znajdziecie tu miejsce. Góra choć piękna, nie jest tak chętnie wybierana przez turystów jak inne atrakcje tego rejonu.
 Przy parkingu nie ma żadnych udogodnień typu toalety publiczne, informacja turystyczna czy przydrożny bar. Nie ma tu nawet kosza na śmieci. Pamiętajcie o tym wybierając się tu. Najbliższe miejsce, gdzie możecie skorzystać z toalety i się posilić to Dufftown. Warto wiec zaopatrzyć się w termos z ciepłą herbatą i drugi z gorącą zupą.

Na szczyt prowadzi dość szeroka ścieżka. Pokryta jest ona licznymi kamieniami i gruboziarnistym piaskiem. W czasie intensywnych opadów, które są tu dość często, potrafi się ona zamienić w rwący strumyk. Idzie się nią dość przyjemnie, szczególnie w dolnym fragmencie szlaku. Droga nie prowadzi jednak cały czas pod górę. Są dwa odcinki płaskie, w trakcie których możecie zregenerować siły i odpocząć wolno spacerując. Najtrudniejszy do pokonania jest ostatni, trzeci, odcinek. Najbardziej stromy. To jednak nie nachylenie zbocza było dla mnie tu największym problemem, a kamienne podłoże szlaku. Kamienie po padającym deszczu, były dość śliskie i pomimo że miałam wygodne, antypoślizgowe buty, nie czułam się tu bezpiecznie. Ten odcinek jest zdecydowanie najtrudniejszy. Dlatego też warto odpowiednio rozłożyć siły. Nie forsować się na niższych partiach, tak jak to zrobił mój towarzysz, tak aby bez problemu pokonać ostatni, najtrudniejszy odcinek.
Zapewniam was jednak, że jeśli wchodząc tu będziecie odczuwać dyskomfort, to rozpościerające się na około widoki zrekompensują wam wszelkie niedogodności. Ja co chwile się zatrzymywałam, aby wykonać zdjęcie.
Widok z samego wierzchołka jest powalający! Sam szczyt jest również fascynujący. Formacja skalna wieńcząca wierzchołek góry wygląda jak ruiny antycznego zamku, zamieszkanego w dawnych czasach przez okrutnego króla i jego bitnych rycerzy. Całe zbocze pokryte jest jasnej barwy porozrzucanymi kamieniami, ale skały na szczycie mają szaro- grafitowy kolor. Wygląda to naprawdę interesująco i tworzy ciekawy kontrast.

Szkoda, że nie mogłam tu zatrzymać się na dłużej.  Jak wchodziłam na górę była w miarę ładna pogoda. Słońce świeciło w dolinach i wiał lekki wiaterek. Na samym szczycie, po dziesięciu minutach pobytu, pogoda gwałtownie się zmieniła i zaczęło padać, a wiatr zacinał niemiłosiernie. Jakże przydatny okazał się termos z ciepłą herbatą!

 
 
Nie było sensu czekać aż deszcz przejdzie. Zaczęliśmy schodzić w dół i dwa razy zaliczyłam mały upadek. Na szczęście niegroźny, ale widoczność była naprawdę fatalna. Szczyt spowiły gęste chmury i gdyby nie latarka miałabym problem z odnalezieniem szlaku.

 
 
Na szczęście nie trwało to długo. Po przejściu stu metrów, ponownie się rozpogodziło i spokojnie mogliśmy kontynuować zejście.

 
 
Wchodząc na Ben Rinnes koncentrowałam się na widokach. Wykonałam ponad sto zdjęć. W drodze powrotnej skupiłam się na otaczającej mnie roślinności. Porastające górę wrzosy, niewielkie krzewy i rożnej maści mchy, tworzą niesamowity obraz.
Tylko natura mogła taki stworzyć. Dobór kolorów i kształtów występującej tu flory mógłby być inspiracja dla niejednego ogrodnika. Roślinność gęsto porasta zbocze góry i jest dość zróżnicowana. W miarę wysokości wrzosy stają się coraz mniejsze, a na najwyższym odcinku powierzchnie porasta jedynie bardzo krótka, jak po wykoszeniu kosiarką, trawa i mech.

Przyjemnie było przysiąść na przydrożnych głazach i przypatrywać się roślinności jak i niewielkim strumykom wody spływającym ze zbocza.

Wyprawę na Ben Rinnes zaliczam do udanych. Definitywnie złapałam bakcyla szkockich gór i z pewnością wkrótce wybiorę się na ‘zdobycie’ kolejnego szczytu.

Mogę wam z całą odpowiedzialnością polecić tę atrakcję.

Zapraszam was do Moray. Jest tu pięknie o każdej porze roku! 






Owieczka czy piesek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz