Piknik na trawie, na skraju lasu, nad brzegiem jeziora
lub w jego pobliżu, to dla wielu, z pewnością, wymarzone miejsce na Majówkę. Gdyby mnie ktoś obudził w środku nocy i zapytał z czym kojarzy mi się Majówka, to na 100 % opisałabym
takowe sielankowe okoliczności przyrody.
I to właśnie takie miejsce chcę wam dzisiaj pokazać.
Miejsce, które wręcz ‘kipi życiem’ dzikiej przyrody, i aż trudno uwierzyć, że nie tak dawno temu, zostało
stworzone przez człowieka dla czlowieka. Jeziora, park i niezwykły las, o którym wspomniałam w
poprzednim poście, z sielankowo usytuowanymi ławeczkami i rozlicznymi ścieżkami,
z których rozpościerają się wręcz bajkowe widoki, czynią je z pewnością
wyjątkowym i są nieodłączną wizytówką aktywnego wypoczynku w Moray.
Historia Millbuies Park, bo o nim będzie tu mowa, zaczyna
się na początku XX wieku, kiedy to dwójka pasjonatów i miłośników szkockiej
przyrody stworzyła, miejsce idealne dla fanów długich spacerów z malowniczymi widokami
na jezioro.
Miejsce
to jest wręcz stworzone, dosłownie i w przenośni, na organizacje pikników
rodzinnych i łowienie ryb. Każdy kto choć raz tu zawita, z dużą przyjemnością
wraca w te rejony ponownie, aby obserwować skaczące wśród drzew czerwone wiewiórki i wypatrywać
przemykających się w leśnej gęstwinie, saren i jeleni, jak również obserwować pływające
po jeziorze dzikie kaczki, z licznym o tej porze roku potomstwem.
Miejsce to jest dobrze znane okolicznym mieszkańcom, ale również
miłośnikom łowienia ryb z całej Szkocji. Millbuies Lochs obfitują w trocie. Można je łowić
wyłącznie wypływając na wody jeziora, za opłatą i po wypożyczeniu przegotowanej
do tego celu lodzi.
Jak już wspomniałam historia tego parku sięga początków
XX wieku, kiedy to londyński adwokat Mr Hambert i jeden z lokalny notabli, Mr
Gregory, właściciel posiadłości Maryhill House, stworzyli Mullbuies Estate.
Jeziora, powstały w niewielkiej dolinie ze spiętrzenia, spływających, ze wzniesień, strumieni. Są one przedzielone niewielką groblą, przez którą prowadzi
malowniczy mostek.
W latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku,
kolejny lokalny notabl Mr Anderson, kontynuował rozwój parku, ofiarując lokalnej
społeczności 160 akrów ziemi przylegającej do jezior, na której stworzono park wytyczając
ścieżki i dosadzając nowe rośliny. W tym samym czasie lokalny urząd wydał zgodę
na ograniczony połów ryb w jeziorze i całkowicie zakazał polowań na tym terenie.
W 1975 roku posiadłość przeszła pod władanie lokalnych władz, które udostępniły
park ogółowi mieszkańców, znosząc jednocześnie ograniczenia na połów ryb na tym
terenie. Wydzielono miejsce kampingowe i łąkę z przeznaczeniem na organizacje pikników.
Nasadzanie nowych gatunków drzew i roślin wzbogaciło
lokalna florę, a od 1979 roku zaczęto nasadzanie różnych rodzajów rododendronów, które
dziś osiągają już pokaźnie rozmiary. Ich kolekcja jest tu naprawdę imponująca. Niektóre
z nich widziałam po raz pierwszy. Tworzą one doskonale kolorowe ‘wypełnienie’
dla przepięknego parku.
Maj to okres ich kwitnięcia. Najwcześniej zakwitają te o białych
kwiatach. Następnie rozwijają się różowe, czerwone, a na samym końcu te o
fioletowych i bordowych kwiatach. Wygląda to naprawdę zjawiskowo. Rododendronowe
drzewa dostojnie opierają się o wody jeziora, a swoim kolorem ożywiają soczyście zieloną roślinność parku. Opadłe na ściekę
płatki ich białych kwiatów, wyglądają niczym te rzucane przez dziewczynki na
procesji w Boże Ciało.
Spacer po parku-lesie dostarcza niezwykłych wrażeń. Ścieżka
okrąża jezioro. Kolejna prowadzi w głąb lasu. W jej pobliżu można często spotkać
dzikie jelenie i sarny. Nigdzie nie znajdziecie drogowskazów, ale nie sposób się
tu zgubić. Szlak jest dobrze rozplanowany. Pamiętajcie jednak, że jeśli wybierzecie
się tu z małymi dziećmi musicie trzymać je za rękę i nie spuszczać z nich oka. Ścieżki
malowniczo usytuowane nad brzegiem jeziora nie są niczym zabezpieczone.
To co mnie najbardziej zachwyca w tutejszych lasach to ich zapach. Nie znajdziecie takiego w Polsce. Wilgotne powietrze i częste opady powodują, że pachną one bardzo intensywnie, żywicą i mchem. Park z licznymi ławeczkami i punktami widokowymi pozwala na kontemplowanie się ciszą, malowniczym krajobrazem i nieziemskim zapachem. Wszystko jest tu dokładnie przemyślane i rozplanowane, jednak działanie człowieka nie rzuca się tu w oczy. Spaceruje się wśród szumu drzew i strumyków, spływających po zboczach i zasilających wody jeziora. Czasami trudno odróżnić czy to wiatr szumi w konarach, czy spływająca ze wzgórza woda.
Jest tu naprawdę pięknie i wręcz sielankowo. Całości
obrazu dopełniają pływające po jeziorze dzikie kaczki i rybacy.
A jeśli tak jak ja, wybierzecie się tu w środku tygodnia,
to macie szanse naprawdę kontemplować się urodą tego miejsca. W piękna, słoneczną
pogodę, w weekend są tu niestety tłumy ludzi. Na szczęście park, jak również miejsce
przeznaczone na piknik, są duże i można się tu spokojnie pomieścić.
(Może was to rozśmieszy, ale mnie ujął widok dziko rosnących pokrzyw, otaczających rozwijające się o tej porze roku paprocie.)
(Może was to rozśmieszy, ale mnie ujął widok dziko rosnących pokrzyw, otaczających rozwijające się o tej porze roku paprocie.)
Jak tu dojechać? Miejsce to znajduje się 0kolo 4 mil od
Elgin w kierunku Rothes, w samym centrum szlaku Single Malt Whisky, w wiosce Fogwatt.
Jeśli zawitacie w te strony, to przy okazji możecie odwiedzić Macallan Distillery, którą opisałam w jednym z poprzednich postów, jak również zwiedzić ruiny Balvenie Castle. Atrakcji jest tu co niemiara. Pogrzebcie trochę na moim blogu. Wiele
z nich na nim opisałam.
Zapraszam do Moray!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz