sobota, 25 maja 2019

Szkocja na Majówkę – cześć II (off the beaten track)

Piknik na trawie, na skraju lasu, nad brzegiem jeziora lub w jego pobliżu, to dla wielu, z pewnością, wymarzone miejsce na Majówkę. Gdyby mnie ktoś obudził w środku nocy i zapytał z czym kojarzy mi się Majówka, to na 100 % opisałabym takowe sielankowe okoliczności przyrody.
I to właśnie takie miejsce chcę wam dzisiaj pokazać. Miejsce, które wręcz ‘kipi życiem’ dzikiej przyrody, i aż trudno uwierzyć, że nie tak dawno temu, zostało stworzone przez człowieka dla czlowieka. Jeziora, park i niezwykły las, o którym wspomniałam w poprzednim poście, z sielankowo usytuowanymi ławeczkami i rozlicznymi ścieżkami, z których rozpościerają się wręcz bajkowe widoki, czynią je z pewnością wyjątkowym i są nieodłączną wizytówką aktywnego wypoczynku w Moray.
Historia Millbuies Park, bo o nim będzie tu mowa, zaczyna się na początku XX wieku, kiedy to dwójka pasjonatów i miłośników szkockiej przyrody stworzyła, miejsce idealne dla fanów długich spacerów z malowniczymi widokami na jezioro. 
Miejsce to jest wręcz stworzone, dosłownie i w przenośni, na organizacje pikników rodzinnych i łowienie ryb. Każdy kto choć raz tu zawita, z dużą przyjemnością wraca w te rejony ponownie, aby obserwować skaczące wśród drzew czerwone wiewiórki i wypatrywać przemykających się w leśnej gęstwinie, saren i jeleni, jak również obserwować pływające po jeziorze dzikie kaczki, z licznym o tej porze roku potomstwem. 

Miejsce to jest dobrze znane okolicznym mieszkańcom, ale również miłośnikom łowienia ryb z całej Szkocji.  Millbuies Lochs obfitują w trocie. Można je łowić wyłącznie wypływając na wody jeziora, za opłatą i po wypożyczeniu przegotowanej do tego celu lodzi.

Jak już wspomniałam historia tego parku sięga początków XX wieku, kiedy to londyński adwokat Mr Hambert i jeden z lokalny notabli, Mr Gregory, właściciel posiadłości Maryhill House, stworzyli Mullbuies Estate.

Jeziora, powstały w niewielkiej dolinie ze spiętrzenia, spływających, ze wzniesień, strumieni. Są one przedzielone niewielką groblą, przez którą prowadzi malowniczy mostek.
W latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku, kolejny lokalny notabl Mr Anderson, kontynuował rozwój parku, ofiarując lokalnej społeczności 160 akrów ziemi przylegającej do jezior, na której stworzono park wytyczając ścieżki i dosadzając nowe rośliny. W tym samym czasie lokalny urząd wydał zgodę na ograniczony połów ryb w jeziorze i całkowicie zakazał polowań na tym terenie. W 1975 roku posiadłość przeszła pod władanie lokalnych władz, które udostępniły park ogółowi mieszkańców, znosząc jednocześnie ograniczenia na połów ryb na tym terenie. Wydzielono miejsce kampingowe i łąkę  z przeznaczeniem na organizacje pikników.

Nasadzanie nowych gatunków drzew i roślin wzbogaciło lokalna florę, a od 1979 roku zaczęto nasadzanie różnych rodzajów rododendronów, które dziś osiągają już pokaźnie rozmiary. Ich kolekcja jest tu naprawdę imponująca. Niektóre z nich widziałam po raz pierwszy. Tworzą one doskonale kolorowe ‘wypełnienie’ dla przepięknego parku.
Maj to okres ich kwitnięcia. Najwcześniej zakwitają te o białych kwiatach. Następnie rozwijają się różowe, czerwone, a na samym końcu te o fioletowych i bordowych kwiatach. Wygląda to naprawdę zjawiskowo. Rododendronowe drzewa dostojnie opierają się o wody jeziora, a swoim kolorem ożywiają soczyście zieloną  roślinność parku.  Opadłe na ściekę płatki ich białych kwiatów, wyglądają niczym te rzucane przez dziewczynki na procesji w Boże Ciało.

Spacer po parku-lesie dostarcza niezwykłych wrażeń. Ścieżka okrąża jezioro. Kolejna prowadzi w głąb lasu. W jej pobliżu można często spotkać dzikie jelenie i sarny. Nigdzie nie znajdziecie drogowskazów, ale nie sposób się tu zgubić. Szlak jest dobrze rozplanowany. Pamiętajcie jednak, że jeśli wybierzecie się tu z małymi dziećmi musicie trzymać je za rękę i nie spuszczać z nich oka. Ścieżki malowniczo usytuowane nad brzegiem jeziora nie są niczym zabezpieczone.

 To co mnie najbardziej zachwyca w tutejszych lasach to ich zapach. Nie znajdziecie takiego w Polsce. Wilgotne powietrze i częste opady powodują, że pachną one bardzo intensywnie, żywicą i mchem. Park z licznymi ławeczkami i punktami widokowymi pozwala na kontemplowanie się ciszą, malowniczym krajobrazem i nieziemskim zapachem. Wszystko jest tu dokładnie przemyślane i rozplanowane, jednak działanie człowieka nie rzuca się tu w oczy. Spaceruje się wśród szumu drzew i strumyków, spływających po zboczach i zasilających wody jeziora. Czasami trudno odróżnić czy to wiatr szumi w konarach, czy spływająca ze wzgórza woda.
Jest tu naprawdę pięknie i wręcz sielankowo. Całości obrazu dopełniają pływające po jeziorze dzikie kaczki i rybacy.

A jeśli tak jak ja, wybierzecie się tu w środku tygodnia, to macie szanse naprawdę kontemplować się urodą tego miejsca. W piękna, słoneczną pogodę, w weekend są tu niestety tłumy ludzi. Na szczęście park, jak również miejsce przeznaczone na piknik, są duże i można się tu spokojnie pomieścić.

(Może was to rozśmieszy, ale mnie ujął widok dziko rosnących pokrzyw, otaczających rozwijające się o tej porze roku paprocie.) 

Jak tu dojechać? Miejsce to znajduje się 0kolo 4 mil od Elgin w kierunku Rothes, w samym centrum szlaku Single Malt Whisky, w wiosce Fogwatt. Jeśli zawitacie w te strony, to przy okazji możecie odwiedzić Macallan Distillery, którą opisałam w jednym z poprzednich postów, jak również zwiedzić ruiny Balvenie Castle. Atrakcji jest tu co niemiara. Pogrzebcie trochę na moim blogu. Wiele z nich na nim opisałam.
Zapraszam do Moray!














  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz