Zamek w Edynburgu, oprócz wizyty w polskim konsulacie,
był głównym celem mojej marcowej wyprawy do stolicy Szkocji. Za każdym razem gdy odwiedzam to przepiękne, wybudowane na licznych wzniesieniach miasto,
przynajmniej wzrokiem ‘zahaczam’ o tą monumentalną, górującą nad miastem
budowle, ale wstyd się przyznać, nigdy wcześniej nie byłam w jego murach.
Wizyta tu skłoniła mnie do pewnej refleksji, która mocniej wybrzmiała w czasie kwarantanny.
Zdałam sobie sprawę jak bardzo jesteśmy zabiegani i jak mało mamy czasu na
swoje potrzeby i nie chodzi tu wcale o jakieś ekstrawagancje, tylko o proste wydawałoby
się i prozaiczne rzeczy.
Marze o wolnym tygodniu, kiedy bez pośpiechu i nie przy
okazji jakiś spraw, będę mogła powłóczyć się po tym mieście i zajrzeć we
wszystkie ciekawe zakamarki. Nie powinnam jednak narzekać. W ciągu kilku najbliższych
miesięcy nawet takie sporadyczne wypady będą obarczone ryzykiem. O całotygodniowej
wyprawie do miasta i zwiedzaniu tutejszych atrakcji, czy też wizytach w pubach i restauracjach już
nie wspomnę. Dlatego tym bardziej cieszę się, że dosłownie
na klika dni przed lockdown udało mi się odwiedzić tą osławioną, górującą nad
miastem budowle.
Pogoda była typowa jak na Szkocje. Czasem słońce, czasem
deszcz. I to dosłownie. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Słońce świeciło
5 minut po czym zrywał się ostry wiatr i po chwili zaczynał padać deszcz.
Dlatego też zdjęcia z tej wizyty wyglądają jakby były zrobione w dwóch różnych
okresach.