niedziela, 26 lipca 2020

Po drogach i bezdrożach północnej Szkocji

Jednodniowa wyprawa na północ Szkocji, do zamku Dunrobin, miała być czymś w rodzaju rekonesansu po długim lockdownie, znacznie dłuższym tu niż w Anglii. Chciałam sprawdzić, jak wygląda zwiedzanie i przemieszczanie się po kraju w warunkach wciąż panującego, częściowo, reżimu sanitarnego. Nie planowałam dłuższego pobytu i zatrzymywania się w B&B, chociaż ceny do tego teraz bardzo zachęcają.
To miał być po prostu kilkugodzinny ‘wypad’ do pięknego zamku, a skończyło się wyprawą do najdalej wysuniętego na północ punktu, na ‘największej wyspie’. Wyjazd wczesnym rankiem i powrót przed północą do domu, staje się powoli standardem wielu moich tutejszych ‘podroży’.
Mam ten komfort, że mieszkam w tej części Szkocji, z której łatwo jest się przemieścić w różnych kierunkach, dlatego też mogę sobie pozwolić na jednodniowe wyprawy. Wyjazdy takie mają swoje plusy i minusy. Minusem niewątpliwie jest czas, który przeznaczam na zwiedzanie. Z wiadomych względów, jest on bardzo ograniczony. Czasami czuje się jak ten turysta z Chin, który zostaje dostarczony na miejsce przez firmy, które wyspecjalizowały się w tego typu usługach. Pstrykam kilka fotek i dalej, byle szybciej i byle więcej.
Lubię jednak nawet takie jednodniowe resety i oderwanie się od codzienności. Doceniam je szczególnie teraz, po kliku tygodniach siedzenia w domu i wypadach jedynie do ogrodu i sklepu spożywczego.



Pogoda nie zawiodła. Dzień był piękny i słoneczny. Punk pierwszy podroży to Inverness, poranna kawa i croissanty. I w drogę. Po drodze mijam Invergorden. Tym razem jednak się tam nie zatrzymałam. Z oddali wykonałam jedynie kilka zdjęć obiektów, charakterystycznych dla tego miejsca- platform.

Z pewnością zawitałabym do miasta, gdybym miała szanse ponownie zobaczyć cumujący w porcie ogromny statek wycieczkowy. Widok jest naprawdę imponujący, a Invergordon, jest przystankiem dla tych, które zabierają turystów na Islandie. Można im się tu przyjrzeć z bliska. Mam nadzieje, że kiedyś wybiorę się na wyprawę takim kolosem. Teraz jednak podróże nimi są zawieszone z wiadomych względów.


Nie odwiedziłam również tym razem Dornoch, jednego z moich ulubionych miasteczek w Highlandach. Opisywałam je w jednym z pierwszych postów na blogu. Planowałam wizytę na przepięknej tu plaży, gdy będę wracać. Wstyd się przyznać, ale nie mam jej zdjęć. Jednak plany się pozmieniały i plaża w Dornoch musi poczekać do kolejnej wyprawy.
Dunrobin Castle mnie nie rozczarował. Jest tysiąc razy piękniejszy od tego, co do tej pory widziałam jedynie na zdjęciach. Ogród mnie wręcz oczarował. Zamek podziwiany z jego perspektywy jest naprawdę magiczny.


Po ponad dwóch godzinach tu spędzonych stwierdziłam, że pora jest jeszcze dość młoda i można by pokusić się o zwiedzenie kolejnej miejscowości. I tak bez większego namysłu podjęta została decyzja o wyprawie do John O’Groast.
Jak zwykle podróż samochodem, po szkockich drogach i bezdrożach, dostarczyła mi wielu wrażeń. Widoki również mnie nie zawiodły. Miałam ochotę co chwile się zatrzymywać i się nimi delektować. Nie wszędzie było to jednak możliwe. Droga była bardzo wąska i nie było zatoczek, w których można przystanąć i spokojnie poić oczy krajobrazami i wykonać zdjęcia. A szkoda, bo droga na północ jest wręcz usiana przepięknymi wzniesieniami i małymi kameralnymi wioskami i miasteczkami, usytuowanymi na tle zapierających dech widoków.


Jednym z takich malowniczych punktów widokowych była miejscowość Helmsdale, Przyznacie, że widoki niczego sobie.


Sądząc po tablicy informacyjnej, warta również zwiedzenia i zapoznania się z jej historią. To ten minus jednodniowych wypraw. Nie sposób zatrzymać się w tych wszystkich ciekawych miejscach na dłużej.




Przez cały czas w drodze na północ towarzyszyły mi wiatraki, majestatycznie unoszące się nad powierzchnią morza północnego i urozmaicające krajobraz. Tu widać, jak kraj jest nowoczesny. Szkoda, że tak nowoczesności nie pojmuje się w Polsce.
Po Dunrobin kolejny przystanek to Wick. Nie przyjechałam tu jednak zwiedzić miasta. Moim celem był chip shop, umiejscowiony vis a vis portu rybackiego, gdzie można zjeść przepyszną rybę z frytkami. Podobnie jak inni smakosze delektowałam się nią w samochodzie, z widokiem na kutry rybackie i licznie rozłożone tu sieci i siatki na kraby.

Ryba była przepyszna, ale to nie tylko ze względu na nią wybrałam ten chip shop. Chciałam zobaczyć miejsce, gdzie ‘wynaleziono’ szkocki przysmak- deep fried Mars bar- batonik Mars w panierce, smażony w głębokim oleju. Nie ‘zmierzyłam’ się jeszcze z jego smakiem, jakoś nie miałam odwagi, ale wszystko przede mną …

Kolejny przystanek to wioska John O’ Groast, najdalej wysunięty na północ punkt w Szkocji, tej położonej na największej Wyspie. Orkney jak na wyciagnięcie ręki. To z pewnością będzie jeden z kolejnych punktów mojej podroży.
Stąd odpływają też promy na wyspę. Jest tu dobrze rozwinięta baza hotelowa. Można się więc zatrzymać na nocleg i wybrać na jednodniową wyprawę. Miejscowość i jej okolice są bardzo popularne wśród turystów, nie tylko ze względu na bliskość malowniczej Orkney.
W okolicach wioski znajdziecie przepiękną plażę, na która próbowałam się dostać.
Niestety wybrałam złe wejście. Drogę zablokowała mi mała rzeczka. Obładowana aparatem, soczewkami i statywem nie podjęłam się próby jej przeskoczenia. Bałam się, że zaliczę niezaplanowaną kąpiel. Przejście też nie wchodziło w grę. Woda była przeraźliwie zimna i chociaż rzeczka była wąska i stosunkowo niegłęboka, nie odważyłam się zamoczyć w niej stopy. Było już dość późno, a ja o przyzwoitej godzinie chciałam wrócić do domu, nie chciało mi się już zawracać i szukać innego wejścia.

To jest jedno z tych miejsc, do którego koniecznie muszę wrócić. To co zobaczyłam w oddali zapowiadało się naprawdę obiecująco, a ja należę do zagorzałych zwolenników i miłośników tutejszych plaż.

Plaża była ostatnim punktem podroży. Po nie do końca udanej na nią eskapadzie wyruszyłam w drogę powrotną. O tym co widziałam i zwiedziłam dowiecie się czytając kolejny post na blogu. Zapraszam nie tylko do jego przeczytania, ale również wyruszenia moim śladem. Szkocja jest niezaprzeczalnie piękna i co najważniejsze dziewiczo czysta, mimo tłumów odwiedzających ją turystów. Cieszę się, że tu mieszkam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz