niedziela, 21 kwietnia 2019

Bocznymi drogami...

Zazwyczaj w piękną słoneczną pogodę, taką jak ta w trakcie obecnych świąt, obieram sobie za cel odwiedzenie określonego miejsca. Staram się jak najwięcej o nim dowiedzieć i w miarę dobrze do tej wyprawy przygotować. Zaopatrzona w mapę, niezbędne adresy i GPS wyruszam w drogę. Tym razem jednak postanowiłam zrobić coś zupełnie innego. Zaopatrzona jedynie w GPS wyruszyłam samochodem w nieznane (niezupełnie), nie obierając celu. Chciałam pojeździć po małych bocznych drogach Moray, zobaczyć co mogę tam odkryć i poczuć ducha przygody. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, więc sama wizja ‘wyprawy w nieznane’ wydała mi się bardzo ekscytująca.

Pogoda dopisała. Temperatura powyżej 20 stopni, słonce, lekki wietrzyk i zero chmur na horyzoncie. Czegóż chcieć więcej?

 Wszyscy, którzy śledzą mój blog wiedzą, że mieszkam w rolniczym regionie Szkocji. Tym, którzy zbłądzili tu po raz pierwszy, chciałam jedynie nadmienić, że jest to hrabstwo Moray.

Wyprawa w nieznane ukazała mi w pełni piękno, agrarne piękno rejonu, w którym mieszkam. Pola, pagórki, ukryte strumyczki, małe jeziorka i malowniczo położone wśród nich farmy i bajkowe domki.


Wiosną w Szkocji, wzdłuż dróg, tych głównych i tych polnych, jak okiem sięgnąć zakwitają przepięknie krzewy tzw. gorse bush. Kwiaty na nich mają intensywnie żółty kolor i pachą bardzo egzotycznie. W Polsce tych krzewów nigdy nie spotkałam, a szkoda, bo ich widok bardzo ożywia krajobraz.

Przyjemnie jedzie się drogą wzdłuż żółtego kwiecistego szpaleru. Niestety na tym ich piękno się kończy. Biada bowiem temu, kto chciałby zerwać gałązkę. Ostre kolce krzewów, szybko go od tego zamiaru odwiodą.

Podróżując po bocznych drogach wokół Elgin, tym razem, nie znalazłam żadnych zamkowych ruin, no prawie żadnych. Pozostałości kamiennej budowli widziałam na polu, gdzie pasły się owce. Niestety nigdzie nie odnalazłam o niej wzmianki. Mam nadzieje, że w bibliotece miejskiej w Elgin uda mi się czegoś ciekawego dowiedzieć. Może odkryje kolejną zapomnianą legendę😉
 Natrafiłam za to lokalną fermę jeleni, jak również rozliczne pomniejsze hodowle świnek, owiec i krów. Przy domach pasły się konie, rożnej maści i wielkości, a po drogach leniwie przechadzały się bażanty i kuropatwy. W małych jeziorkach pływały kaczki, a malownicze strumyczki wyrzeźbiły sobie na przekór człowiekowi, drogę w zupełnie innym miejscu niż on sobie tego życzył.




Drogi są tu wąskie, nie prowadzą tędy żadne szlaki turystyczne, z rzadka poruszają się po nich samochody. Częściej uświadczycie tu amatorów kolarstwa i spacerowiczów niż samochód. Nie kursuje tu komunikacja publiczna. Domki ukryte są wśród pagórków, otoczone przepięknymi ogrodami i bardzo malownicze.
 Pomimo, że większość dnia spędziłam w samochodzie, nie odkryłam zamku lub jego ruin (gdzieniegdzie mijałam tylko małe, kameralne, lokalne destylarnie) i zatrzymywałam się jedynie, aby  sfotografować interesujący, dla mnie, obiekt, to wyprawę mogę zdecydowanie zaliczyć do udanych.

To była cudowna niedziela.
Zapraszam do Moray!
Jest tu pięknie o każdej porze roku.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz