Ben Rinnes – moja pierwsza szkocka góra.
Każdy kto mieszka w Szkocji, prędzej czy później zaczyna chodzić
po tutejszych górach. Mnie zajęło to trochę czasu, aby się do tego przemóc.
Uwielbiam tutejsze góry, ale zawsze podziwiałam je z pozycji doliny lub poruszając
się samochodach po krętych, wąskich, serpentynowych drogach, które przez nie prowadzą.
W ten weekend postanowiłam to zmienić. I jak to zwykle
bywa nie musiałam się daleko ruszać. W moim pięknym Moray znajdę wszystko – od gór
po morze, a dokładniej znajdę pojedyncze góry.
Jak zapewne wiecie
z lekcji geografii, aby jakieś wzniesienie uznać za górę, w Europie, jego wysokość
bezwzględna, a więc ta mierzona od poziomu morza, musi wynosić ponad 500 m (Wyżyna
Tybetańska w Azji, u podnóża Himalajów, ma wysokość ponad 5000 m, ale tu pod uwagę brane
są inne wyznaczniki). I taką wysokość ma Ben Rinnes (dokładnie 841 m. n.p.m.).
Aby wejść na jego szczyt, od podnóża- wyruszając z małego parkingu- musicie
wspiąć się na wysokość 512 m.
Dużo? Teoretycznie nie. Góra też nie jest stroma.
Nachylenie zbocza, na moje oko, waha się od 35 do max 45 stopni, przy czym droga na
szczyt prowadzi serpentyną. Jak spojrzycie na zdjęcia to widzicie, łagodny pagórek
z urokliwie prowadzącą na jego wierzchołek ścieżką. Niech was jednak nie zwiodą
pozory, wejście na jej szczyt, nie jest takie proste jak wam się może wydawać, szczególnie
dla tych, którzy, po górach na co dzień się nie wspinają i (lub) w tej materii mają
małe doświadczenie.