niedziela, 14 czerwca 2020

Uciekła mi wiosna...


Kiedy jesienią zeszłego roku, zamieściłam na blogu post ‘Uciekła mi jesień…’, nie przypuszczałam, że wirus ponownie pokrzyżuje mi plany zwiedzania i poznawania Szkocji na wiosnę. Jesienią okropna infekcja wyłączyła mnie na 3 tygodnie z pracy i na blisko dwa miesiące z normalnego życia. Tej wiosny wirus ponownie pokrzyżował mi plany (na szczęście nie byłam, nie jestem i mam nadzieje, że nie zachoruje). 
Szkocja jest nadal zamknięta. Kawiarnie, restauracje, puby nie zostały wciąż otwarte, a w sklepach, środkach komunikacji i innych miejscach użyteczności publicznej nadal obowiązują obostrzenia i reżim sanitarny. Można już na szczęście wejść do parków i na plaże, ale wszystkie muzea, kina, teatry nie działają, jak również wszelkie inne imprezy masowe zostały odwołane. O centrach miast już nie wspomnę. Zazwyczaj tętniące życiem główne ulice, świecą pustkami. Wygląda to dość przygnębiająco. Dodatkowo brak na nich, wszechobecnych tu o tej porze roku, wiszących koszy i donic z kwiatami.


Moje plany urlopowe też zostały skutecznie pokrzyżowane. Nawet wyjazd do Edynburga, który planowałam przy okazji wyborów prezydenckich, musiałam ‘skasować’. Z powodu zagrożenia epidemiologicznego, wybory mogą się w Szkocji odbyć jedynie korespondencyjnie.

Nie ma co jednak narzekać. Jak wszyscy, mam nadzieje, że to wszystko się skończy i będziemy mogli wrócić do, w miarę normalnego, życia.

W takiej sytuacji bardzo się cieszę, że mieszkam z dala od dużego miasta. Kontakt z przyrodą działa jak terapia i jest namiastką dla wszystkich planowanych wypraw. Pozwala mi też zapomnieć o wszystkich czyhających niebezpieczeństwach.

Bez obawy nie zamienię tego bloga w miejsce, gdzie będę relacjonować jedynie wyprawy do pobliskiego parku czy na plażę 😊
Jednak wczorajszy wypad do parku, w jego pełnym rozkwicie uświadomił mi, ile straciliśmy tej wiosny. Przyroda się nie zatrzymała. Wręcz przeciwnie panujący lockdown jej pomógł i przyczynił się do jej większego rozkwitu. Takiej ilości wiewiórek i ptaków nigdy wcześniej nie widziałam w moim ulubionym Grand Park. Nawet powoli powracający i ponownie piknikujący na rozległym trawniku ludzie, nie są w stanie ich wypłoszyć.

Spędziłam w parku kilka godzin, starając się nadrobić stracony czas i przyglądając się przyrodzie w pełnym rozkwicie.
Zupełnie straciłam poczucie czasu w pogoni za biedronkami i na obserwacji młodego kruka, który obserwował okolice z wysokości parkowej ławki i pozwolił podejść do siebie naprawdę blisko - w przeciwieństwie do przeskakujących po konarach z prędkością błyskawicy wiewiórkek.
Pobyt w parku naprawdę mnie zrelaksował i dodał mi energii do działania i planowania nowych wypraw. Mam nadzieję, że uda mi się wyjechać gdzieś dalej i poznać nowy nieodkryty jeszcze kawałek tego pięknego kraju i że nie ucieknie mi również lato.
 

 Forres, Grand Park.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz