Kiedy jesienią zeszłego roku, zamieściłam na blogu post ‘Uciekła mi jesień…’, nie przypuszczałam, że wirus ponownie pokrzyżuje mi plany zwiedzania
i poznawania Szkocji na wiosnę. Jesienią okropna infekcja wyłączyła mnie na 3
tygodnie z pracy i na blisko dwa miesiące z normalnego życia. Tej wiosny wirus
ponownie pokrzyżował mi plany (na szczęście nie byłam, nie jestem i mam nadzieje, że nie zachoruje).
Szkocja jest nadal zamknięta. Kawiarnie, restauracje, puby
nie zostały wciąż otwarte, a w sklepach, środkach komunikacji i innych
miejscach użyteczności publicznej nadal obowiązują obostrzenia i reżim sanitarny.
Można już na szczęście wejść do parków i na plaże, ale wszystkie muzea, kina,
teatry nie działają, jak również wszelkie inne imprezy masowe zostały odwołane.
O centrach miast już nie wspomnę. Zazwyczaj tętniące życiem główne ulice, świecą
pustkami. Wygląda to dość przygnębiająco. Dodatkowo brak na nich, wszechobecnych
tu o tej porze roku, wiszących koszy i donic z kwiatami.
Moje plany urlopowe też zostały skutecznie pokrzyżowane. Nawet
wyjazd do Edynburga, który planowałam przy okazji wyborów prezydenckich, musiałam
‘skasować’. Z powodu zagrożenia epidemiologicznego, wybory mogą się w Szkocji odbyć
jedynie korespondencyjnie.
Nie ma co jednak narzekać. Jak wszyscy, mam nadzieje, że
to wszystko się skończy i będziemy mogli wrócić do, w miarę normalnego, życia.
W takiej sytuacji bardzo się cieszę, że mieszkam z dala
od dużego miasta. Kontakt z przyrodą działa jak terapia i jest namiastką dla
wszystkich planowanych wypraw. Pozwala mi też zapomnieć o wszystkich czyhających
niebezpieczeństwach.
Bez obawy nie zamienię tego bloga w miejsce, gdzie będę relacjonować
jedynie wyprawy do pobliskiego parku czy na plażę 😊
Jednak wczorajszy wypad do parku, w jego pełnym rozkwicie
uświadomił mi, ile straciliśmy tej wiosny. Przyroda się nie zatrzymała. Wręcz przeciwnie
panujący lockdown jej pomógł i przyczynił się do jej większego rozkwitu. Takiej
ilości wiewiórek i ptaków nigdy wcześniej nie widziałam w moim ulubionym Grand
Park. Nawet powoli powracający i ponownie piknikujący na rozległym trawniku
ludzie, nie są w stanie ich wypłoszyć.
Spędziłam w parku kilka godzin, starając się nadrobić stracony
czas i przyglądając się przyrodzie w pełnym rozkwicie.
Zupełnie straciłam
poczucie czasu w pogoni za biedronkami i na obserwacji młodego kruka, który obserwował
okolice z wysokości parkowej ławki i pozwolił podejść do siebie naprawdę blisko - w przeciwieństwie do przeskakujących po konarach z prędkością błyskawicy wiewiórkek.
Pobyt w parku naprawdę mnie zrelaksował i dodał mi energii do działania i
planowania nowych wypraw. Mam nadzieję,
że uda mi się wyjechać gdzieś dalej i poznać nowy nieodkryty jeszcze kawałek
tego pięknego kraju i że nie ucieknie mi również lato.
Forres, Grand Park.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz